Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Z różnych sfer t.3,4 206.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Łopotnickiéj i przez dziedziniec, pogrążony w zmroku, dążyły ku oświetlonemu i gwarem napełnionemu domowi. Żyrewiczowa i Rozalia postępowały za panią prezydentową, która szła przodem, pomimo reumatyzmu w nogach, stąpała śmiało i szeroko, a wyprostowana jak struna, z głową wyniośle podniesioną, kijem swym grubym i w kościany nagłówek zaopatrzonym, o bruk dziedzińca stukała. Emma z cichym chichotem i ruchami rozbawionego dziecka, szeptała wciąż do Rozalii, która co chwilę szept ten przerywała zapytaniami, do matki zwracanemi:
— Czy mamie nie zimno?... Czy kalosze z nóg nie spadają? Czy mama dobrze ścieżkę widzi?
Wyniosła staruszka nie odpowiadała nic; wązkie usta jéj zacięły się gniewnie, a siwe brwi, nad złotą oprawą okularów, groźnie zmarszczyła. Oczom jéj przedstawił się widok, którego się nie spodziewała. Zwabiona muzyką i gwarem, liczna gawiedź, przybiegła ku budzącym ciekawość oknom. Byli tam dorożkarze, mający czekać na przywiezione przez siebie osoby, barczyści, brodaci i z fajeczkami w zębach; były téż wyrostki żydowskie, szwargocące i giestykulujące z sobą zażarcie; kobiety jakieś, z głowami ukrytemi w wielkie chusty; kilka nawet osób takich, których ubranie, złożone z kapeluszy i paltotów, wyróżniało się pośród tłumu.
Łopotnicka stanęła, jak wryta w ziemię, i twarzą obróciła się ku swym towarzyszkom.