Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Z różnych sfer t.3,4 151.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

re ozłacasz niekiedy czarne ściany takich nizkich ciemnych izdebek, szkarłatnemi smugami opasujesz takie niezgrabne, gliniane, rozsypujące się piece, i ciepły pocałunek składasz na czole zmarszczoném i zżółkłém takiéj przygarbionéj, zmęczonéj, staréj, łachmaniarki!
W różowym płomieniu zachodzącego słońca, z kwiatami w wysoko podniesionéj ręce, stanął zdyszany Chaimek przed babką swą, która, na stołku siedząc, drżącemi rękoma przebierała podarte łachmany. Śnieżne lilie, stulistne róże, błękitne jak niebo niezapominajki i wysokie trawy ze srebrnemi brzegami rozbłysły w słońcu, niby spadły z nieba odłam tęczy; woń ich świeża, silna, upajająca, napełniła izdebkę całą od czarnego sufitu do glinianéj, poszczerbionéj, śmieciem okrytéj podłogi. Chaita klasnęła w ręce, oczy i usta szeroko ze zdziwienia otwierając.
Chaimkie! — zawołała — aj! aj Chaimkie — a zkąd ty wziął te piękności? gdzie ty znalazł takie brylanty? Daj ty mi ich tu, ja im przypatrzę się! Aj! jak one pachną!
Uczucie niewymownéj błogości rozlewało się na twarzy Chaity, gdy, wziąwszy piękne kwiaty z rąk wnuka, przyglądała się im z daleka i z blizka, przymrużała oczy, nos swój, uzbrojony w wielkie okulary, kryła całkiem prawie w kielichu białéj lilii, a szerokie trawy o srebrnych brzegach gładziła dłonią, jakby to były dzieci ukochane, a wciąż wołała: