Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Z różnych sfer t.3,4 112.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się, żeby jéj tu nie spotkać! prędzéj ja śmierci spodziewała się, jak że jéj tu oczy moje nie zobaczą...
Nachyliła się ku Wierzbowéj, i w ręce ją całować usiłowała.
— Matko moja! — coraz płaczliwiéj mówiła, — miła moja! dobrodziéjko moja! powiedzcież mnie, gdzie Marcysia? gdzie dziecko moje, com ja wam na opiekę waszę macierzyńską zostawiła! Ja biedna, zgubiona kobieta, szłam w świat, żeby dla niéj dobrą dolę zapracować!...
I przeraźliwie, piskliwiéj jeszcze niż wprzódy, zawiodła:

— Oj dolo moja, dolo! gdzież ty się podziała,
Czyś w wodzie utonęła, czy w ogniu zgorzała?


W téj chwili z łoskotem roztworzyły się drzwi izby, w progu stanęła Marcysia i krzyknęła:
— Ratujcie! oj ludzie! kiedy w Boga wierzycie, ratujcie!
Blada była jak trup i tak przemokła, że spódnica oklejała się jéj w koło nóg, a włosy, które rozplotły się, mokremi pasmami zakrywały jéj czoło, plecy i piersi.
Wierzbowa i Elżbietka rzuciły się do niéj; piérwsza z gniewem i ciekawością, druga z rozwartemi ramionami i rozognionym wzrokiem.
Marcysia przypadła naprzód do rąk Wierzbowéj i, całując je, wołać zaczęła: