czyła zdala Władka idącego, pobiegła na jego spotkanie jak szalona.
— Niéma staréj? — zapytał.
— Niéma! niéma! do kościoła poszła!
— To dobrze; posiedzim sobie tutaj.
Usiadł na stoku góry, spuszczającéj się ku przedmieściu i, wystawiając na słońce nowe obuwie swe, aby lepiéj błyszczało, zaczął opowiadać towarzyszce o wszystkiém, czego się przez tydzień cały napatrzył i nasłuchał.
— Te złote okna — mówił — na które ty zawsze tak oczy wytrzeszczałaś, to lustra, takie wielkie, że człowiek widzi w nich siebie, od nóg aż do głowy... a ten stół ogromny, po którym takie kule kościane latają, to bilard...
— Co to? — zapytała Marcysia.
Tłómaczył jéj znaczenie bilardu, którego sam nie rozumiał jeszcze dobrze. To tylko wiedział, że kto umié doskonale kule te kijami potrącać, może dużo pieniędzy wygrać.
— Przypatrzę się... i będę umiał... a jak będę umiał, wygram sobie pieniędzy gmach i bogatym zostanę.
— Stryj nie pozwoli, żebyś mu ten stół niszczył — zauważyła Marcysia.
— Będę ja jego pytał się! tam, na Nizkiéj ulicy, jest takie miejsce, gdzie każdy sobie gra, kto chce... i Franek gra, bo już umié... Szczęśli-
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Z różnych sfer t.3,4 075.jpeg
Ta strona została uwierzytelniona.