się od czasu do czasu przeciągły pokrzyk oracza, lub chichot wesołéj żniwiarki: samotne dziecko, siedzące na skopanéj ziemi ogródka i wyrywające z zagona dzikie, kolące zielska, podnosiło głowę, powłóczystém, przygasłém spójrzeniem wiodło za różowym gołębiem, przechadzającym się po dachu chaty i, przypominając sobie jednę z pieśni matczynych, zawodziło:
— W lot gołąbka uroniła
Piórko na jeziorko;
Matka poszła precz — za światy,
Ja w cudze podwórko.
Nachylała się nad zagonem, pełła pilnie, szybko, uważnie, a w godzinę jaką dopiéro, lub późniéj jeszcze, opuszczała znowu ręce, znowu oglądała się za gołębiem i śpiewać kończyła:
— Biada piórku na jeziorku
Tak samemu pływać;
Biada w cudzém mnie podwórku,
Łzami się zalewać.
Nie zalewała się jednak łzami nigdy. Cicha była, cierpliwa i skryta. Rówieśnic swawolnych i hałaśliwych unikała, a przy spotkaniu z rówieśnikami, pytała zawsze, czy nie widzieli Władka. Władek przybiegał do niéj zrazu dość często.
Kiedy piérwszéj niedzieli po odejściu swém zoba-