Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Z różnych sfer t.3,4 059.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

donośnie, jakby kogoś ku sobie przywoływał. Ujrzawszy go, dziewczyna wybuchnęła głośnym chichotem.
— Widzicie? — zawołała, wskazując palcem gołębia, — widzicie? ot Lubuś! on mnie tak woła i Władka! Zaraz my tam pójdziem na dach... po niego... a potém na przedmieście polecim...
Stanęła przed drzwiami chaty, Elżbietka pochyliła ku córce twarz bladą i spłakaną.
— No, — rzekła, — już ja sobie pójdę, i nie powrócę aż za rok, albo za dwa... a ty, Marcysiu, pamiętaj, co ja tobie mówiłam... grzeczną być, pani Wierzbowéj słuchać, do miasta nie latać... czy będziesz pamiętać?
— Będę! będę! — z roztargnieniem odpowiedziała Marcysia, spoglądając w głąb’ jaru w nadziei, że ujrzy tam Władka.
— Marcysiu! — zaczęła znowu kobiéta, — czy tobie nie żal matki? Wszak ja tobie niezawsze złą matką byłam. Karmiłam cię czasem i całowałam, na ręku moich nosiłam i bajki ci mówiłam...
Dziewczynka podniosła głowę i utkwiła w twarz matki wzrok, w którym przez chwilę jeszcze migotały swawolne, niedbałe uśmiechy. Potém Elżbietka wzięła ją w objęcia i uniosła z nad ziemi.
— Pocałuj-że matkę, — rzekła z cicha, — no pocałuj... mocno!
Oczy jéj patrzały tak żałośnie, ramiona zacisnęły