Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Z różnych sfer t.3,4 053.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szedłszy, gnana jakby trwogą lub gwałtownością powziętego postanowienia, nie szła, ale biegła ku chacie, wiszącéj u ściany jaru i mrugającéj z dala, niby kociemi oczyma, dwoma, jaskrawo-żółtemi, okienkami.
W chacie, przy stole, na którym palił się łojowy kaganek, siedziała Wierzbowa i, z głową opartą na skrzyżowanych na stole ramionach, drzémała. Nie kładła się do snu, bo pora była dość wczesna jeszcze, aby ktokolwiek z klientów jéj mógł ją odwiedzić. Jakoż zastukano z lekka w szybę, i za oknem ozwał się głos Elżbietki. Stara powstała i otworzyła drzwi.
— Ja bo się tak zamykam przed tym urwisem Władkiem, — rzekła do wchodzącéj, — wołałam go, żeby szedł nocować do chaty, nie posłuchał... niechże teraz za pokutę śpi na dworze... oj! dzieci, dzieci! jaka z niemi biéda!
Usiadła znowu na ławce i małemi oczkami, głęboko osadzonemi śród wielkiéj, pomarszczonéj twarzy, na przybyłą patrzała.
— Ja téż — zaczęła Elżbietka, stając przed nią, — ja téż dziś do pani Wierzbowéj przyszłam względem dziecka... to jest... względem siebie, ale... dla dziecka.
— Cóż tam? cóż? — zapytała stara, — jeżeli pieniędzy pożyczyć, to nie mam... nie mam...
— Nie, — przerwała Elżbietka, — względem téj służby, co to u jakiéjś pani na wsi zdarza się.
— A! — przeciągle wymówiła Wierzbowa, i za-