Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Z różnych sfer t.3,4 050.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w głębi malutkiéj, nizkiéj, odymionéj izdebki i, przy świetle lampki, postawionéj na kulawym stole, cerowała starą swą odzież. Marcysia weszła i, przybliżywszy się do matki, nieruchomo przy stole stanęła. Nie dowierzała jeszcze, nie była pewną, jakie spotka ją przyjęcie, i w każdéj chwili chciała być gotową do odwrotu. Ale wieczoru tego Elżbietka trzeźwą była zupełnie. Podniosła oczy na córkę, a czoło jéj, gęsto sfałdowane, rozjaśniło się nieco.
— Przyszłaś? — zaczęła tonem burkliwym nieco, ale który gniewném uniesieniem wcale nie groził; — myślałam, że znów cię licho jakie nosić będzie po świecie przez tydzień jaki! Czegóż tak pośpieszyłaś się? Trzeba było znowu na podwórzu gdzie przenocować! Oj, ty nic dobrego! żebym ja ciebie nigdy była nie widziała, szczęście to było-by moje...
Marcysia stała wciąż nieruchoma, tylko łokieć oparła na stole a twarz na małéj dłoni, i zrazu nic nie odpowiadała. Widać było jednak, że coś w niéj kipiało. Na dziecinném jéj czole powstała zmarszczka i czarne oczy błysnęły.
— To i dobrze, — odpowiedziała po chwili, — kiedy tak chcecie, to i nie będziecie widziéć mię nigdy... pójdę sobie od was i nie powrócę! Buch w wodę! i tyle mię widziéć będziecie, co ten kamień, kiedy go Władek w sadzawkę wrzuci!
Elżbietka, przywykła snadź do takich rozmów z córką, nie podniosła nawet oczu na nią, tylko po