Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Z różnych sfer t.3,4 032.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gęste i dość długie, — za włosy. Marcysia, budząc się z omdlenia, spostrzegała, że znajduje się na drzewie, i taką to ją napełniało radością, iż zapominając o przebytéj katastrofie, wybuchała długim, głośnym chichotem. Władka nie lękała się nigdy, bo, patrząc na nią wtedy, śmiał się zawsze.
— Jakaś ty zabawna! — wołał — toczysz się w dół, jak piłka, i pluś! do wody! Gdyby mnie nie było, została-byś w sadzawce i zjadły-by cię żaby!
Na to straszne przypuszczenie, Marcysia szeroko otwierała oczy i zapytywała:
Dzie ziaby?
Zaledwie umiała wtedy mówić, a Władek, starszy od niéj o trzy lata i posiadający już spory zasób doświadczenia życiowego, śmiał się do rozpuku z niewyraźnego i pieszczotliwego jéj szczebiotu. Przedrzeźniając ją, mówił:
Dzie ziaby? nie widziałaś jeszcze żab! to dobrze! zaraz ci je pokażę!
Brał ją na ręce i znosił z drzewa, a potém szedł brzegiem sadzawki, szukając zielonych żabek, których tam znajdowała się moc wielka. Bosy był i w grube płótno odziany, a malutka dziewczynka bosa także, w roztwartéj u piersi i mokréj jeszcze koszuli, szła za nim po trawie, która na wilgotnym, nizkim gruncie, bujnie rosła i dosięgała czasem kolan chłopca a jéj ramion.
Nie zawsze zajmowały ich żaby. Czasem, siedząc