Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Z różnych sfer t.1,2 271.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się Żminda. Spojrzałem na niego z głębokiém współczuciem i zdziwiony zostałem, nie ujrzawszy w powierzchowności jego żadnéj prawie zmiany. Miał na sobie mundur świąteczny, zapięty od piérwszego guzika u góry do ostatniego u dołu, trzymał się prosto, i tylko twarz, która żółtszą jeszcze i bardziéj nabrzmiałą wydawała się, niż zwykle, pochylał bardzo nizko.
Oczy jego, nieruchomo w ziemię utkwione i szklisto błyszczące, posiadały wyraz kamiennego jakby osłupienia. Zbliżył się do woza kirem okrytego i, milcząc, wyciągnął ręce, jakby chciał sam złożyć na nim błękitną trumienkę, ale w otaczającym wóz tłumie rozszedł się gwar stłumiony i kilka głosów jednocześnie zawołało:
— Nie trzeba wozu! poniesiemy ją sami na cmentarz!
Oświadczenie to wymówioném zostało przez kilku pocztylionów, podwładnych Żmindy; poczém ludzie ci, ubrani w długą czarną odzież, przepasani czerwonemi pasami i z żółtemi blachami na piersiach, pochwycili trumnę na silne swe ramiona i stanęli z nią nieruchomo, oczekując chwili ukazania się księdza w drzwiach domu. Żminda oderwał wzrok od ziemi, i mętne, szkliste spojrzenie tocząc po twarzach życzliwych dla niego ludzi, szepnął:
— Bóg zapłać!
Był to szept tak cichy, że ja tylko jeden, którym