Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Z różnych sfer t.1,2 158.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sprężynami. Jak długo szła i którędy — nie wiedziała; straciła pojęcie miejsca, a czas nietylko dla szczęśliwych prędko biegnie — rozpaczający go także nie mierzą. Ale doszła nakoniec do domu, w którym mieszkała; machinalnie, powoli wstąpiła po wschodach na górę, machinalnie otworzyła drzwi swego pokoiku, i również bezwiednie zdjęła futro, kapelusz — i stanęła u okna. Promień słońca ozłacał szyby i wił się po posadzce. Ta smuga światła, przeszywająca cień, izdebkę napełniający, niosła znów na sobie ścigające ją na ulicy widmo pary szczęśliwéj.
— Ach! i tutaj jeszcze! — szepnęła z cicha i opuściła sztorę. Spadając, sztora wytrąciła ze szklanki, stojącéj na oknie, wpółzwiędły już bukiet białych kamelii; kwiaty upadły do stóp Heleny. Pochyliła się zwolna i podjęła je. — Kwiaty! — rzekła znowu cicho — to kwiaty od niego! — I, patrząc na nie, myślała: — zwiędłyście, i ja tak zwiędnę! — Wyjęła z bukietu jednę kamelią, zbliżyła się do źwierciadła i włożyła ją we włosy; chwilę stała przed lustrem, patrząc nie na siebie, ale na kwiat, który wpółzżółkłą białością jaśniał w jéj czarnych warkoczach. I zaśmiała się głośnym, spazmatycznym śmiechem; gwałtownie wyrwała z włosów kamelią, rzuciła ja daleko od siebie i, opuszczając ręce, rzekła: Wszystko skończone!
Nagle wzrok jéj spotkał się z portretem matki. Malowane oczy kobiéty zdawały się patrzéć na nią ze słodyczą i miłością; promień słońca, przekradając się