Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Z różnych sfer t.1,2 157.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— pocóż więc kłamał spojrzeniem, uśmiechem, wszystkiém? — I przez chwilę zaćmiła się przed nią postać człowieka, którego w swych myślach oblała jasnością ideału.
— Nie, — myślała potém — dziwna jestem, szalona! Alboż kiedy powiedział mi, że mię kocha? Przyjaźń, szacunek jego dla mnie, brałam za miłość, a teraz go obwiniam. On szlachetny taki i dobry! nie mógł kłamać! jam się sama łudziła, kochając go. I cóż dziwnego, że on kocha Lolę? Ona piękniejsza sto razy ode mnie, świetna, strojna, bogata! — I szła tak, myśląc; wzrok miała szklany, jakby w jeden, niewidomy nikomu i sunący przed nią, punkt utkwiony. I czego nikt nie widział, dostrzegło jéj oko w owym punkcie. To on — dobry, szlachetny, czuły, wysypywał skarby swéj pięknéj duszy przed Lolą, która po nich deptała, nie poznając się na nich. A oto idzie para dorodna: kobieta ładna i z wdziękiem ubrana, wspiera się na ramieniu mężczyzny, o szlachetném, myślącém obliczu; rozmawiają z sobą żywo, a z twarzy ich radość bije promienna. To on i ona.! — Helena odwróciła spojrzenie, w głowie jéj zawirowało. Chciała uciec przedtém zjawiskiem, a ono wyprzedzało jéj oczy, gdziekolwiek je zwróciła — zawisło na promieniu jéj wzroku i w mózg się jéj wżarło; zamknęła oczy, a niemniéj jasno widziała prześladowcze widmo. Uciekała myślą, a ciałem posuwała się, jak automat, poruszany