Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Widma 124.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cze nie pragnął tak bardzo przekonać ją i skłonić w kierunku chęci własnych. Po chwili, podrażniony jakby tém, że mu nie odpowiadała, zapytał:
— A może ci żal jeszcze porzucać rodzinne miéjsce swe, ludzi, wśród których żyłaś dotąd, i te, jak mówią poeci, nieba ojczyste?... Jeżeli tak jest, słuchaj!...
Tu na oścież otworzył okno, za którém w dole ciągnęła się pusta teraz i cicha ulica, a w górze piętrzyły się dachy starych kamienic, z popękanemi ścianami i monotonnemi rzędami ciemnych okien.
— Czy słyszysz! — mówił — jak tu cicho.... cicho.... cicho....
I przejmując się sam uroczystością głębokiéj istotnie ciszy, dodał:
— Jak w grobie!
— Słuchaj! — powtórzył — to grób, w którym nikt żywego nie podnosi głosu. Tu wszystko zdaje się spać z niememi usty, bez ruchu, ni walki, bez dążenia naprzód. Tu nikt nie dąży do niczego więcéj, jak do możności spokojnego zasypiania codzień pod jakim kawałkiem dachu i do bezpiecznego spożycia kęsa chleba, za który nieraz oddać musi rozum swój, swobodę i ludzką swą dumę. Dla czego tak jest? Mniejsza o to. Stare to dzieje, które nas, nowych ludzi, nie obchodzą wcale, i łamanie sobie głowy nad pytaniem tém byłoby daremną stratą sił. Ale tak jest. Miéjsce więc tu nie dla nas....
— Nie dla nas! — powtórzył po chwilowém milczeniu i z mniejszém już uniesieniem, ale za to, z czémś nakształt żalu w głosie, mówił daléj: — Być może, iż gdyby było inaczéj, ja nie myślał-bym o bezpowrotnym odjeździe i tobie bym nie mówił, abyś porzuciła grób... dla świata. Mnie