Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Widma 110.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Manifestowanie idei w ubraniach niezwykłych było dla nich zabawą o tyle, przynajmniéj, o ile wydawało się missyą. Wyszli. Ludzie oglądali się za nimi daleko więcéj jeszcze, niż zwykle, a na wszystkich twarzach zjawiał się na ich widok wyraz niesmaku lub gniewu. Ktoś, mijając ich z blizka, wzruszył gwałtownie ramionami; ktoś inny, zatapiając w oczach Julka długie spojrzenie, parsknął głośnym, gorzkim śmiechem. Julka oznaki te publicznéj niechęci bawiły i czyniły dumnym. — Głupcy! — mówił przez zęby i nastrajał twarz do najgroźniejszego, to znowu do pogardliwego wyrazu. Lusia zbladła zrazu, zdrętwiała i ciężko opuściła się na ramię towarzysza.
— Co ci to? — zapytał — lękasz się?
— O nie! — zawołała prędko, i nad wszystko w świecie lękając się najbardziéj poniżenia się w jego oczach, stąpać zaczęła równo, i śmiało na ludzi oczy podnosić. Na rogu jednéj z ulic młody człowiek zapalił papierosa i otwartą cygarnicę podał Lusi. Cofnęła się z razu instynktowym ruchem; ale, spotkawszy się z jego rozognioném spojrzeniem, zrobiła, czego żądał. Co większa, jakby pragnąc obmyć winę chwilowéj słabości swéj, podniosła wysoko głowę, z drobnych ust wyrzuciła w górę grubą nić dymu i wyzywającém spojrzeniem potoczyła dokoła. Przytém, bądź z wysilenia, którego dokonywała, bądź z radości, którą napełniła ją własna jéj odwaga, zarumieniła się szkarłatnie, a z tym rumieńcem i z szybko dyszącą piersią szła daléj. U początku jednak ulicy, przy któréj znajdował się hotel Wszech-Krajów, targnęła silnie ramię towarzysza, szepcząc:
— Nie tędy, Julku!... tylko nie tędy!
— Dla czego? — zapytał tonem krótkim i ostrym.
— Dziadek... — odszepnęła.