Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Widma 059.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czynka od czasu do czasu przyciskała do czoła obie dłonie, co postawie jéj nadawało wyraz rozpaczy; chłopiec chwytał się za włosy, czochrał je bez miłosierdzia, a nogami dokonywał ruchów najwyższego zniecierpliwienia. Zniecierpliwienie to nie przeszkadzało mu przechodzić od łaciny do greczyzny, i kiedy Lusia, odrzuciwszy książkę z konjugacyą niemiecką, po tysiąc razy powtarzała i odmieniała części mowy języka wykładowego, Julek, szeroko rozwarte oczy wlepiając w twarz jéj, zdawał się, z zapalczywością niesłychaną, do niéj właśnie przemawiać mową Temistoklesa i Platona. Ogółem biorąc, w sinych ścianach pokoiku tego brzmiało języków pięć, z których ani jeden nie był tym, który z tego samego, co dzieci te, wyrósł gruntu. Pani Aniela, w sąsiedniéj bawialni szyjąc, cerując i łatając, podnosiła czasem głowę, rękę z igłą zawieszała w powietrzu i w gwar ten wielojęzyczny wsłuchiwała się z uśmiechem radości i dumy. Nigdy, nigdy nie przypuszczała, aby tyle na raz przerozmaitych dźwięków i wyrazów zmieścić się mogło w głowie jednego człowieka; mieściło się jednak w głowie jéj syna, bo i on także, lubo nie często, krzyczał w niebogłosy:
— Je reçois, tu reçois, il reçoit...
Albo:
— Der Mensch, des Menschen, dem Menschen...
A Lusia wtórowała mu wtedy:
— Ren, Rodan, Sekwana, Loara, Tyber, Tag, Elba, Odra, Gwadalkwiwir!...
Niekiedy przecież gwar ten, który tak mile głaskał macierzyńską miłość i dumę pani Anieli, milkł nagle, a