Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Widma 027.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ej nie! nic dziś nie stało się nowego. Po co masz martwić się daremnie! jak wczoraj, tak dziś, tak jutro... Co było, to jest, a co jest, to będzie!... i koniec!...
— No, no! — uspokojona już nieco odrzekła pani Aniela — żeby tylko gorzéj nie było... żeby nie gorzéj...
— Otóż to! — dokończył Ryżyński, a gdy wymawiał krótki ten wyraz, kąty ust jego drgnęły, a w głębi leniwych i ostygłych źrenic zamigotało smutne i trwożne światełko.
Na tych kilku zamienionych słowach ograniczyła się cała przyobiednia rozmowa. Lusia i Julek nie mówili nic, tylko od chwili do chwili ciekawie spoglądali na siebie.
Ze zwykłą szybkością i energią ruchów, pani Aniela wstała od stołu i, podjąwszy wysoko, a białym fartuchem starannie osłoniwszy czarną swą suknię, gorliwie zajęła się w kuchence myciem i wycieraniem talerzy, garnków i rądli; pan Marcelli zaś powoli wsunął się do przyległego pokoiku, gdzie zdjął surdut z pozłacanemi guzikami, włożył natomiast szlafrok, spuścił u okna płócienną roletę i położył się na jedném z dwu łóżek, zapełniających sobą cały prawie pokoik. Po chwili usypiał już głęboko, a delikatny, zmięty profil twarzy jego, żółtawą bladością odbijający od białych poduszek, wydawał się we śnie bardziéj jeszcze zmęczonym i martwym. Pani Aniela szybko i na palcach przebiegła bawialną izdebkę, cichutko przymknęła drzwi sypialnego pokoju i, zwracając się ku dzieciom z palcem do ust przyłożonym, szepnęła:
— Cicho dzieci! cicho! nie obudźcie go czasem.
Potém przez czas jakiś jeszcze brząkała w kuchence talerzami i garnkami; przysiadłszy na ziemi, czyściła krédą samowar; narzuciwszy chustkę na głowę i plecy, wybiegła