Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Widma 021.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wtedy, rosły i barczysty człowiek ten, jak w futerale zamknięty w obcisłym, do ziemi prawie długim, surducie, z młodzieńczą żywością rzucił się ku drzwiom i, porwawszy w ramiona szczupłe, ubogo ubrane, dziecię, wniósł je do izdebki. Tu, bladą twarz dziewczynki wysuwając pod światło gazowego różka, chciwy wzrok zatapiał w nią przez chwilę i śmiał się głośno, serdecznie, z całéj piersi. Potém zaczął całować dziewczynkę w usta, oczy, włosy i mówić przytém nie wiedziéć co, słowa jakieś bez sensu, ni związku.
— Po Romku moim! — szeptał, — po biednym moim!... biorę... biorę... zobaczysz, jakim będę dla dziecka twego! Żebym ją znał, tobym wiedział, czy to maleństwo podobne do matki!... Oczy Romka i moje, bo my z sobą byliśmy podobni!... Dziadunio! oho! dziadunio! dam ja tobie mała, za to, że mię starym dziadem robisz!... Co? możeś się zlękła?... oj ty robaczku! promyku łaski Bożéj, spadły na ciemną drogę moję!
Tu, cisnąc małą do piersi, z wielkim wybuchem głosu, zawołał:
— Jedyna moja!
Takiém było zainstalowanie się Otockiego w hotelu Wszech-Krajów. Małą Lusię przecież gdzieindziéj ulokował, nie podobna bowiem było, aby dziewczynka mieszkać mogła w hotelu, w oszklonéj i wiecznie mrocznéj izdebce dziadka Szwajcara.
Kobieta, która przyprowadziła Lusię do dziadka i w krótkiéj rozmowie umówiła się z nim, że w zamian małéj oznaczonéj opłaty utrzymywać ją i hodować w domu swoim będzie, była panią Anielą Marcellową Ryżyńską, żoną kancellisty, pracującego w jedném z biur rządo-