Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.2 265.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zyi życia... Teraz do obrazu człowieka tego wyciągnęła ręce z rozpacznym, bo zapóżnym żalem, z tęsknotą straszną, która, ostrzem niewymownego bólu, przenikając do głębi całą jéj istotę, falę łez gwałtowną i palącą rzuciła do piersi jéj i oczu...
Nigdy potém nie umiała zdać sobie sprawy z tego, kiedy ugięły się jéj kolana i jakim sposobem przyszła do ukorzenia się tak głębokiego, że sama przed sobą, ona, świetna zawsze i królująca, przyznała się do dziecięcéj słabości i do dziecięcego bezrozumu, do ślepoty grubéj, która nie pozwalała dojrzéć jéj za brzydkiemi obsłonami ukrytéj prawdziwéj piękności, i do pychy bezmiernéj, która wtrąciła ją w nizką rolę kobiety-niewolnicy. Nigdy potém nie zdała sobie sprawy z tego, jak ciężko tam cierpiała w tym ciemnym pokoju, w którym promienisty i upragniony stał przed nią obraz Stefana; jak łamała ręce w tęsknocie i żalu; dlaczego mówiła mu ze łkaniem: — przebacz! przebacz! przebacz! — choć wiedziała dobrze, że on jéj nie usłyszy; ile razy wchodziła myślą do szarego sklepu i podawała mu obie dłonie, mówiąc z radością i dumą:
— Widzisz! mam odwagę, przychodzę i już nie odejdę!
Nie pamiętała potém nigdy i nie zdawała sobie sprawy z tego, jak wiele wtedy łez wylała i jak długo klęczała tam sama jedna, wśród przeszywającéj ciemność pokoju czerwonéj smugi ulicznych latarni,