Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.2 261.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ły się teraz na oścież ściany strojnie przybranego salonu, a za niémi wyraźne, nagłą światłością oblane, rozłożyły się przestrzenie szerokie, nieznane, pełne ludzi — nieznanych... Wśród tych miejsc wzgardzonych i ludzi nieznanych, było może szczęście jéj córek...
W jedném mgnieniu oka, kobieta ta nauczyła się, zrozumiała wszystko, czego przez życie całe nauczyć się i zrozumiéć nie mogła — nie chciała może... To, co nazywała dotąd mrzonką o równości ludzi, ukazało się jéj teraz nauką wielką, która, nakształt potężnego taranu, rozbijała mury złocone, lecz ciasne, oczom ludzkim odkrywając widnokręgi szerokie, krokom ludzkim torując drogi rozliczne...
Śród tych widnokręgów i na tych drogach było może szczęście jéj córek!... Jak młode słońca, zapaliły się teraz przed nią pojęcia o celach życia kobiety, które sprawiają, że nie ma ona „głowy pełnéj marzeń powiędłych, rąk bezczynnych i piersi pustéj”. Patrzaniem w nowe słońca te gardziły zawsze jéj oczy, przywykłe do spoglądania na próchniejące drogoskazy szlaków starych, a jednak pod wzmacniającym światłem słońc tych było może szczęście jéj córek!...
Szepcąc niezrozumiałe wyrazy jakieś, wyrazy zapóźnych żalów i wyrzutów, nie losowi już ani Bogu, lecz saméj sobie czynionych, osunęła się na kanapkę,