Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.1 121.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z nich upokorzyć mnie kiedy chciało, czuję, że strzaskał-bym je na miazgę... Gdyby zresztą i nie to, jakaż tu przyszłość? Całe życie pracując w podobnych warunkach, mniéj drogi uszedł-bym od żółwia, bo ten zawsze idzie, choć z wolna, a jabym stał. A więc... a więc cóż czynić? Wrócić do Wólki i nauczyć się orać? Siostry nasze ujmą także sierpy żniwiarskie, a młodsi bracia, trzaskając pasterskiemi biczami, popędzą trzody na zielone pastwiska... Zapewne, gdybyśmy urodzili się w Wólce, i nigdy nic, prócz niéj, nie posiadali, nie poczytywał-bym za złe rodzicom naszym, jeśli-by nauczyli nas prac rolnych, przygotowali do takiego życia, jakie wiodą na szczupłych kawałkach gleby liczne rodziny włościańskie. Ale... jakkolwiek młodzi jesteśmy, podlegamy już prawu, które w nierozerwalny łańcuch wiąże przeszłość z przyszłością. Ja, orząc ziemię, próżnował-bym tak samo, jak siedząc w izdebce swojéj z założonemi rękoma, bo umysł mój, rozbudzony wszystkiém, czém karmił się od kolébki, skupiający w sobie przeważną część żywotnych sił oświeconego człowieka, usypiałby nad pługiem z nudy i znużenia, marniał w bezczynności. A siostry nasze... lecz pocóż nawet mówić o tém? któryż z nas miał-by dość siły i stoicyzmu, aby Katarzynę, tę naszę niegdyś artystkę domową, tę wątłą istotę, wypieszczoną dłońmi naszéj matki, umierającą z tęsknoty za pięknością i cywilizacyą,