Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.1 104.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie mając nawet ucieczki pod takim dachem, jak ten, który nas schronił!
Katarzyna milczała chwilę, utkwiła wzrok w ziemi i stała zamyślona głęboko. Późniéj, podnosząc z wolna głowę, rzekła głosem łagodniejszym, niż wprzódy, lecz bardzo smutnym:
— Czy wiész, Stefanie, o czém myślałam? oto, że gdybyśmy nie posiadali tego dachu, pod którym znaleźliśmy chleb i schronienie, było-by może lepiéj dla nas... dla naszéj przyszłości... Rozeszlibyśmy się po świecie i walczyli z losem... nikt z nas nie miał-by nic do wyrzucenia drugiemu... każdy wybrał-by dla siebie pracę jaką, a w sercu zachował nadzieję... A tak... tak, jak jest... dla nikogo z nas niéma nadziei żadnéj...
Rzekłszy to, Katarzyna weszła do sąsiedniéj izby, gdzie rzuciła się na posłanie i, utopiwszy twarz w poduszki, silnie kaszlać zaczęła.
Klemensia, która namiętne przywiązanie okazywała najstarszéj siostrze, dlatego może, iż ta powierzchownością swą najbardziéj przypominała jéj matkę, zerwała się z krzesła, na którém ją posadzono i, zapominając o wierzerzy, rzuciła się ku drzwiom. Od progu zwróciła ku obecnym twarzyczkę rozognioną gniewem i żalem.
— Niedobry Stefusiu! — zawołała — to ty zmartwiłeś Kasię! po co sprzeczałeś się z nią? posłu-