Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.1 103.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ciskając do piersi — ja wiem, rozumiem, do kogo zwróconemi były słowa twoje. Do mnie. Dałeś mi do zrozumienia, że nie powinnam przyjmować małych ofiar, jeśli-by inne osoby z rodzeństwa mego uczynić je dla mnie chciały. A jednak, Stefanie, byłeś niesprawiedliwym; alboż wymagam czego? alboż prosiłam o co kiedykolwiek?...
— Tak — dorzucił Stefan, trochę niecierpliwie — ale nigdy, ani na chwilę, pogodzić się nie możesz z tém, co cię otacza... twoje łzy, twoje westchnienia, wyraz twarzy...
— Nie kończ! — zawołała Katarzyna — wiem sama o tém, że jestem dla was największym ciężarem, że nic nie robię i zjadam tylko ten kawałek codziennego chleba, o którego dostarczeniu mi wy myślicie... Rozumiem sama własną niedołężność, ależ na miłość Boga, bądźcie pobłażliwymi! pozwólcie mi ochłonąć z żalu i opamiętać się!.. Czyż mogę od razu zrosnąć się z tą straszną, przerażającą biedą, w jaką popadliśmy wszyscy?
— Katarzyno! — wymówił Stefan — jeżeli myślisz o nieszczęściu, które dotknęło nas przez stratę rodziców naszych, masz słuszność zupełną; jest ono wielkiém, i czujemy je wszyscy wraz z tobą; ale, jeśli masz na myśli teraźniejsze ubóztwo nasze, powinnaś pamiętać, że bywają sroższe i zupełniejsze. Iluż jest ludzi, którzy jednocześnie z nami utracili wszystko,