Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pompalińscy.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pan Wandalin słuchał litanii tej z uwagą zrazu i pewnem zdziwieniem, potem jednak spuścił oczy i zmięszał się widocznie.
— Hm, hm, odchrząknął, dla czegóż nie? dla czegóż nie? zdolnym jesteś chłopakiem, sprytnym, żwawym, hrabiowie więc wyręczają się tobą... niewiem tylko, niewiem czy to dla ciebie... jak mam powiedzieć? korzystne... ale ja właściwie i nie o tem chciałem mówić z tobą... ot przystąpię już prosto do rzeczy... wola Boża!
Tu p. Wandalin widocznie zafrasowany wielce, otarł dłonią spocone czoło, poczem jąkając się trochę, zaczął:
— Widzisz kochanku, chciałem cię prosić, czy nie mógłbyś czasem wyjednać dla mnie u hrabiów... jak ty tam z nimi zawsze jesteś... wyjednać dla mnie, zrozumiej mię tylko dobrze... miejsca jakiegoś... zajęcia... a? co? czy nie mógłbyś?
Pawełek myślał chwilę.
— A! rzekł, czemużby nie? hrabiowie tak obszerne mają dobra, tak dwornie żyją, że miejsc i zatrudnień do rozdania jest u nich zwykle nie mało. Rzecz w tem, jakiegobyś pan życzył sobie zajęcia.