Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Ostatnie nowele.djvu/295

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chała na mój koncert i najprościej w świecie przeszła przez salę wsparta na ramieniu męża z kilku kwiatkami w ręku i swobodnym uśmiechem na twarzy, piękniejszej jeszcze niż przed trzema laty... Trzy lata upłynęło od owej historji, ale tak długo nie czekała, aby poślubić człowieka bogatego, który był zresztą przedtem moim nieszczęśliwym rywalem, a stał się szczęśliwym wtedy, gdym ja, w nudnej dziurze kuracyjnej, jak zegarowe wahadło kołysał się mordująco i rozpacznie pomiędzy: przejdzie, nie przejdzie! Wtedy właśnie to uczyniła. Wyszła za mąż. Dobrze. Nie sprawiło mi to bólu, bo już jej nie chciałem, lecz ilekroć potem grałem w miejscu, gdzie ona znajdować się mogła, wzrokiem szukałem jej po sali i opanowywała mię chęć zemsty. Ogromnie podobała mi się myśl, że, widząc mię tak zupełnie (choć na pozór tylko) wskrzeszonym, cienkiemi paluszkami podarłaby z żalu i gniewu chusteczkę, a potem, bez świadków, ten łachmanek batystowy zmoczyłaby łzami. Nie czułem żalu po niej, ani tęskniłem za nią; była to wprost zacięta uraza za zniszczenie we mnie czegoś, co mię uszczęśliwiało. Gdyby mi była wówczas pozostała wierną, gdyby jej miłość okazała się taką, za jaką ją miałem, nie byłbym może utracił młodzieńczej świeżości uczuć i myśli, nie stałbym się pastwą wewnętrznej rozterki. Ona powinna była usunąć tę chmurę, która wstąpiła we mnie z nad dostrzeżonej mogiły, ona jedna mogła uratować mię od zwątpienia powszechnego wiarą w istnienie miłości szczerej i wiernej. Nie uczyniła tego. Rozbiła mi najpiękniejszą z baniek mydlanych i popchnęła do rozbijania innych.