Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Ostatnie nowele.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się w wichrze, westchnienia kwiatów mdlejących i zamordowywanych słowików? A potem wieczory szare, długie, z mdłemi lampkami miasto gwiazd, — a potem noce głuche, wieczne, ze śniegiem na grobach?
Cel tych wszystkich ślepot i przejrzeń, snów cudnych, które zaledwie w szkicu bladym sprawdzać się mają i tej jawy beznadziejnej, która skończyć się nie ma nigdy? Stanęła oko w oko z wieczną zagadką bytu, nie własnego tylko, ale powszechnego bytu i, wpatrując się w tę głębię, z dnem na wieki ukrytem, czuła w głowie nieledwie obłęd myśli, a w piersi ckliwość nudną, gorzką i nieznośniejszą od samego bólu.
Rozstąpiły się kędyś pod niebem obłoki jesienne, promień słońca zaigrał po fałdach firanek, oblał złotem pęk chryzantem i odbity w krawędziach kryształowego wazonu, z którego się wychylały, rzucił na sufit parę odłamów tęczy drgających i ruchomych. W innym wazonie zapachniała rezeda, brzegi książek i albumów zaświeciły bladem złotem i na ładnym parawanie uwypuklił się, skrzydła barwne wydobywając z cienia, ptak różanością i srebrem wyhaftowany pod niebem Japonji.
Wszystko to było tłem, na którem postać jej napojona smutkiem wspomnień i ckliwością pytań, nie mających odpowiedzi, z głową chylącą się coraz niżej, ze wzrokiem zagasłym, wydawała się zmalałą, skurczoną, znękaną. Od szarej barwy sukni wydawała się cała osypaną popiołem.
Otaczały ją rzeczy ładne, miękkie, połyskujące, miłe, — ale cierpiała.
Promień słoneczny, ten sam, który stworzył dwa