Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Ostatnie nowele.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Na ławce ogrodowej siedząc, jedną z żółtawych rąk ze spracowanemi palcami do piersi przycisnęła i wpółotwartemi usty, które mają delikatność i barwę więdnących płatków róży, chwyta powietrze. Każdy człowiek, trochę doświadczony, poznać może, że jest chora na serce. Tak samo jak ręce, serce to pracować musiało wiele i, zmęczone, posłuszeństwa odmawiać zaczęło. Cierpi. Cierpiąc, szła jednak tak śpiesznie! Dokąd? Odgadnąć łatwo: do istoty ludzkiej, więcej od niej cierpiącej. Gdy słońce, bliskie już zachodu, świecić przestanie zupełnie, gdy zmrok nocny hufcem postrachów i smutków otoczy tych, którzy leżą w bólach ciała i ducha, będzie ona ręką lekką jak motyl ocierać krople potu z rozbolałego czoła, przychylać napój słodki ku spalonym goryczą wargom, będzie słowami, cicho i słodko ciekącemi z jej serca, krzepić i wzbijać ku górze osłabłe, zlęknione serce.
Tymczasem usiadła na chwilę, aby spocząć. Oddycha spokojniej, wzniesione oczy jej tkwią w srebrnym obłoku, który nieruchomo zawisł pomiędzy szczytami drzew a błękitem nieba. Widać wyraźnie, jak w białej głębi kornetu oczy te, ku srebrnemu obłokowi podniesione, zaczynają jaśnieć i stawać się coraz podobniejszemi do gwiazd. Jednocześnie, usta bladoróżowe i porysowane takiemi pręgami, jakie dzień upalny rysuje na płatkach róż, rozwierają się błogim uśmiechem.
Siedzi nieruchomo, z coraz więcej jaśniejącemi gwiazdami oczu, z błogością uśmiechu cichą, coraz głębszą i modli się, czy myśli. Najpewniej, modli się myślą, myślą wzlotną, która przebija obłok srebrny, niebo błę-