Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Ostatnie nowele.djvu/064

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Trzy razy od początku do końca tej szczególnej modlitwy przesłuchawszy i z trudnością śmiech powstrzymując, zwróciłyśmy się ku żebrakowi. Był tak piękny, że na widok jego napływały do pamięci imiona i postacie świętych apostołów i pustelników. Smukły, trochę przygarbionej, niemniej wspaniałej jego postaci nie oszpecała nawet siermięga, białem płótnem połatana i na plecach wisząca torba. Od bladego i przedziwnie prawidłowego owalu twarzy spływała mu aż prawie do pasa biała i jak srebro świecąca broda; takież włosy otaczały wysokie, szlachetnie zarysowane, kilku poważnemi zmarszczkami przerznięte czoło, z pod którego patrzyły na nas łagodne, zamyślone, trochę cierpiące oczy. Najwybitniejszym wyrazem tej twarzy były: gołębia łagodność i trochę smutne zamyślenie. Rzekłbyś: mędrzec, który marność i żałość rzeczy ziemskich wyrozumiawszy, dumał o nich z bezbrzeżną litością... Ręce ze starą czapką splótł na grubym kiju, stopy jego, białemi szmatami i obuwiem z łozy plecionem okryte, tonęły w liljowych splotach wrzosu i czerwonych gałęziach brusznicy; gałąź sosny, pod którą stał, zielonemi igłami dotykała mu prawie srebrnych włosów.
— Zdaleka jesteście, człowieku?
Z uprzejmości pełnym uśmiechem odpowiedział:
— Owszem, wielmożna pani, zbliska.
— Skądże?
Ręką wskazał ku widniejącej w pobliżu wsi.
— Jakże się nazywacie?
— Piotr Słabosz, wielmożna pani.
I ukłonił się tak, jak panowie kłaniać się zwykli