Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Niziny.djvu/231

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Parobczak wyprostował się, oczy mu nagle oschły, a krwiste rumieńce do twarzy buchnęły.
— Kiedy? — krzyknął.
— Dziś taki, dziś w mieście, hadwokatu oddała...
Nastąpiła chwila głuchego milczenia. Po twarzy parobka przepływały płomienie gniewu, oczy roziskrzać się zaczęły. Od klęczącéj wciąż kobiety kilka kroków odstąpił, pięście zacisnął i głosem grubym, takim, jakim nigdy dotąd nie mawiał, wybuchnął:
— No, kiedy tak, to ty suka jesteś, nie matka!... Ja tobie tego nigdy nie daruję!
Na ławie pod ścianą usiadł i łokcie wsparłszy na kolanach, twarz w dłoniach ukrył. Zarazem płakać głośno zaczął, a płacząc, wyrzekał. W wyrzekaniu tém zazdrość serdeczna mieszała się z grubijańskim gniewem. Szlochając, mówił:
— Jemu to wszystko, a mnie to nic... jakby ja nie jéj dzieckiem był. Co on lepszego odemnie, żeby jemu wszystko było, a mnie nic... Czy ja tobie kiedy co złego zrobił?... taki sam był ja posłuszny i uważny, jak i on... Oj, żebym wiedział, że mnie Pan Bóg pokarał taką paskudną matką, nie byłbym takim... łajałbym taj, tłukłbym, jak inne chłopy ze swemi matkami robią... łajać ciebie i tłuc, nie słuchać potrzeba... Kiedy ty taka durna, zeuszyćkiem, taki bez rozumu żadnego i taka suka, co jedno dziecko swoje liże, a drugie kąsa...
Potém odkrył twarz i do Mikołaja zwrócony,