Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Niziny.djvu/210

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czywały odnoszące się do sprawy ich dokumenty i szufladę tę wnet odsunął, proponując Harbarowi, aby wysłuchał ostatniego podania do sądu, które on w sprawie ich napisał. Podanie to napisaném było istotnie i jak Kaprowski mniemał, znakomicie. Ale Pawluk, nie chciał zrazu słuchać tego arcydzieła.
— Niech wielmożny pan posłucha; — rzekł — tuju proźbu późniéj przeczytamo, a teraz ja na konto tego jenteresu z Jasiukiem... Ja wiem, że wielmożny pan ten jenteres jemu prowadzi... i przyszedłem prosić wielmożnego pana... żeby pan tak poprowadził, żebym ja wygrał... Ot!
Błyszczące oko chłopa, z wyrazem lękliwéj trochę przebiegłości, tkwiło w twarzy hadwokata; uśmiechał się i prawą ręką w zanadrze sięgał.
— Wielmożny pan sam mówił, że człowiek bez pieniędzy, to jak złamany kołek w płocie? Na co go podpierać? Już on czy tak, czy tak krzywy będzie. Jasiuk ten, kab jego paralusz kinun, kab jemu kości pakruciła, to taki zeuszyckiem jak ten kołek... Zaużdy u mnie bolsz hroszy jak u niego...
Kaprowski na fotelu z wysoką poręczą usiadł i bębniąc po biurku palcami zdobnemi w pierścionki, żartobliwie zapytał.
— No, a wieleż ty tam przyniósł? ha? pokaży! może warto będzie ciebie podpierać, a może nie warto! Zobaczymy!...
Kiedy po kwadransie Habar opuszczał salę, roz-