Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Niziny.djvu/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

drogę i pogwizdując, wyskakując, gałęzie z drzew obrywając, kamienie na polu rzucając, dążył w kierunku Leśnéj. Dość prędko, bo może w parę godzin wracał do ojcowskiéj chaty. Wracał innym wcale krokiem i z inną miną, niż gdy odchodził. Nogami powłóczył, jak gdyby miał lat ośmdziesiąt, wargi z wyrazem rozgniewania i żalu wydymał, oczy miał zapuchnięte od płaczu, kołnierz od koszuli rozdarty i na jednym policzku obrzękliznę, pochodzącą od silnego jakiegoś uderzenia. Wsunął się do chaty krokiem złodzieja, przy drzwiach stanął i pięści do oczu przyłożywszy, zaszlochał. Czapka mu z głowy spadła i ukazała włosy do najwyższego stopnia rozczochrane. Ulanka, która w piecu ogień rozpalała, ujrzawszy go takim, krzyknęła:
— A toż co? do czego ty podobny? czego płaczesz? czy cię kto bił?
— Zabiła! — pięściami wciąż oczy przyciskając jęknął chłopiec. — Ze wszystkiém zabiła!
Dziewczyna przyskoczywszy, oglądała go od stóp do głowy.
— Kto cię zabił? — pytała.
— Ta wiedźma z Leśnéj... Bahrewiczycha... — zajęczał znowu.
— A czegoż ty do Leśnéj latał?
— Z listem od pana... Żeby on tak świata nie widział, jak on mnie tam posłał... hu, hu, hu...
I płakał znowu. Dziewczyna litość nad bratem