Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Niziny.djvu/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

uwagą i skupieniem strugał nożykiem drewienka różnych rozmiarów, z których wyrabiał skrzypce i inne cacka dziecinne. Z pozoru cały robocie oddany, wciąż jednak z ukosa zerkał na ludzi przechodzących drogą. Czekał może na kogoś. Usłyszawszy chóralne pozdrowienie grabielnic, podniósł głowę, odpowiedział: „Na wieki wieków”, i bystrém spójrzeniem gromadę kobiet przejrzawszy, zatrzymał je na téj z pomiędzy nich, która odłączywszy się od towarzyszek, szła o kilkanaście kroków za niemi, sama jedna. Nie była ona taką wyprostowaną i harną, jak tamte. Równe jéj nawet wiekiem, przenosiły ją o wiele siłą, żwawością i jakąś raźną pewnością siebie, malującą się w ruchach ich i na twarzach. Całodzienna praca nie znużyła ich a rozweselała nadzieją zarobku i możnością pośpiewania sobie razem na wolném powietrzu, na szerokich polach. Tamta nie śpiewała.
— Hej! Krystyna! — zawołał Mikołaj.
Mógł-by był jéj nie przywoływać; sama skierowała się ku jego chacie. Grabielnice śpiewając wciąż, poszły daléj, ona stanęła przed siedzącym na progu sołdatem. Chuda jéj kibić i suchy profil twarzy zarysowały się na ciemném tle chaty; grabie sterczały nieruchomo nad plecami jéj i głową. Mikołaj z podniesioną twarzą patrzał na nią.
— Cóż tak wleczesz się od roboty, jakby nieżywa? — zaczął. — Durna! pośpiewała-byś sobie z innemi, to-by zaraz weseléj stało!