Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Niziny.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gólne cnoty, ani głośne występki. Jest-że komu, czy czemu przypatrywać się? Mikrob i koniec! Niech sobie będzie jakim jest i żyje jak mu się podoba, taką drobną monetą ludzkości zajmować się nie warto. Tak-by powiedział każdy, spoglądający na zbiorowisko ludzkie z góry i nieuważnie. Lecz ktokolwiek-by raz przyjrzał się pilniéj jemu i jego ruchom, musiał-by z ciekawością może nie małą, rzucić parę zapytań. „Z czego on powstał? jaka jego przeszłość? czém jest właściwie to, co on na świecie robi?
Powstał on wprost — z miejskich pyłów i mętów. Można-by nawet rzec, że powierzchowność jego przystosowała się do żywiołu tego, albo, że ulepiła się z różnych jego składników. Jak barwa skór chłopskich ujednostajnia się prawie z barwą ziemi, tak cera jego twarzy, gąbkowata i żółta, upodobniła się z pyłem, który w porach suszy zawisa nad ulicami i osiada na domach Ongrodu. Oczy jego, z mrużącemi się i zaczerwienionemi powiekami, zdawały się być olśnionemi od łun, które w dni słoneczne padają na białe mury miejskie i przegryzionemi tytuniowym dymem, napełniającym wnętrza cukierni. Oczy te olśniewane niezdrowemi blaskami i wygryzane jadem nikotyny, przysłaniał on błękitnemi szkłami w części dlatego, że były one mrużące się i bolące, w części może dlatego, aby osłabić połyski ich, ostre, jakby u gazowych kinkietów; były zażegnięte, i ruchliwość ich chciwą, niespokojną, zdającą się ścigać nieustan-