Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Niziny.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

go posiłku. Zjedzono go dnia tego w nieobecności Jasiuka, który późniéj znacznie przyszedł do domu — pijany. Jelenę ten stan męża zadziwił trochę.
— A! co to jemu stało się? — rzekła — nigdy z nim tego nie bywało!
W gruncie jednak myślała ona sobie, że nie dziwota, jeśli chłop upije się czasem, a jeszcze w taki dzień, który będzie może o losie jego stanowić. Nie gniewała się téż na męża, ani postępkiem jego zmartwioną była. Około wieczoru dwaj mężczyzni, jeden na piecu, drugi na ławie usnęli. Jelena, Krystyna i dzieci łuszczyły bob, który gotować miano na wieczerzę. U stóp siedzącéj na przypiecku Jeleny, stało sito, napełnione zczerniałemi strączkami i garnek, w który rzucano wydobyte ze strączków ziarno. Krystyna, Nastka i Józik siedzieli na ziemi. Wszyscy milczeli. Nastka wydęła aż wargi i głośno sapała, tak pogrążoną była w pełnionéj robocie. Józik drzemał trochę... W ciszy, napełniającéj izbę, słychać było tylko głośne oddechy śpiących mężczyzn i łuskanie suchych łupin bobu. W tém, z daleka, z za bramy folwarku, kędyś od cichych pól przypłynęły tony mosiężnéj trąbki, wygrywające monotonną, wojenną pobudkę. Krystyna głowę podniosła.
— To Mikołaj — rzekła.
— Aha — potwierdziła Jelena.
Mikołaj to istotnie zdjąwszy szynel i błysz-