Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Niziny.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

koszuli wyciągnął. Jak muzykanci, posłuszni zakonowi dyrektorskiéj batuty, wszyscy inni uczynili to samo: Zatopili ręce w zanadrza i powyjmowali z-za koszul garście papierowych pieniędzy. Niektórzy rozwiązywali węzły na rogach płóciennych szmat, z których wypadały papierki zgniecione w kształcie gałek. Nad karczemnym stołem, utworzonym z paru desek starych, poplamionych, powyszczerbianych, w kierunku szczupłego człowieka w zgrabnym surducie, złotym łańcuchu, błękitnych szkłach na zadartym nosie, wyciągnęło się kilkanaście par rąk dużych, tak prawie czarnych jak ziemia, z palcami pełnemi dziwnych węzłów, blizn i wykrzywień. Niektóre z rąk tych wyciągały się śmiało i nawet natarczywie, inne silne, tak, że ogromne ciężary dźwigać mogły jak piórka, drżały jednak trochę i cofały się, aby po chwili, ruchem trwożliwym i wahającym wysunąć się znowu naprzód. Mikołaj od chwili do chwili rzucał wesoły jakiś żarcik. Kaprowski, małemi chudemi rękoma o krótkich palcach zdobnych w kilka pierścionków, prędko i wprawnie liczył pieniądze. Chłopi liczenia tego słuchali z uwagą wielką, z pochylonemi ku liczącemu głowami, z rysami nieruchomemi, wśród ciemnych lub siwiejących zarostów. W pewnéj od grupy téj odległości, na tle czarnego otworu komina, zarysowała się szczupła postać i rudowłosa głowa żyda arendarza, zdala i z urągliwym uśmiechem