Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Niziny.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na świecie są, w których stoi, że caluśką ziemię chłopom rozdać trzeba. On te książeczki czytał. Byli tacy dobrzy ludzie, co mu je do czytania dawali, a on czytał i zapamiętał, i teraz mówi im, że wszystko będzie... — Jak Boh Bohom, wszystko będzie i już nawet ukaz na to jest, tylko jeszcze ministyr jego nie puścił. Jak ministyr puści i po policyach roześle, wtedy... wszystko będzie!...
W sposób ten przemawiając, ex-żołnierz ożywiał się i w zapał wpadał. Prawda okazywała się niezbitą, że w to, co mówił, wierzył sam mocno i żarliwie. Siwe oczy jego płonęły, głos brzmiał przekonaniem i zapałem. Mocno téż i żarliwie w słowa jego wierzyli, albo wierzyć pragnęli słuchacze. U jednych twarze jaśniały radością albo rozkoszną nadzieją, u drugich okrywały się wyrazem tęsknym, jak bywa zwykle z ludźmi, gdy myślą o przedmiocie najdroższych swych marzeń. Mikołaj opowiadaniami i zapewnieniami swemi targał w tych grubych i silnych piersiach struny marzeń najdroższych i najnamiętniejszych żądz. Jak glisty, nieustannie toczące glebę, barwę jéj przybierają, tak ludzie ci barwą skóry swéj zjednoczyli się prawie z barwą ziemi. Była im ona żywiołem rodzinnym, piersią żywiącą, kochanką, którą od piérwszych świtów życia obejmowali codziennie znojnym uściskiem pracy. Pożądali téż jéj, pożądali jéj wiele, więcéj jeszcze, jak najwięcéj, bez końca... Mikołaj słowami swemi kłuł i łasko-