Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Niziny.djvu/062

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ławce usiadł, latarnię obok siebie postawił i zamyślił się. Tylko co przechodził około tego miejsca, na którém, parę godzin temu, rozmawiał z Krysią i przypomniał sobie tę rozmowę. Taki, jakim był, złego serca nie miał. Przez cały wieczór, bawiąc się wybornie z gościem, którego odwiedziny przynosiły mu zaszczyt i nadzieję wydania za mąż jednéj z córek; jedząc z apetytem pieczeń baranią i z zachwyceniem słuchając ulubionéj pieśni: „O, aniele, co z téj ziemi...”, — czuł jednak, że mu coś głucho dokuczało. Teraz, w grubych ciemnościach na ganku siedząc, myślał:
— Co ja jéj poradzę? Albo ja mogę Filipkowi tu w czém pomódz? Biorą do wojska — biorą; szlą sołdata daleko — szlą. Co ja za figura, żeby do takich interesów mieszać się... Może-by to u Kaprowskiego poradzić się... Strasznie sprytna bestya... i stosunki wielkie ma... Pójdę ot, zapytam się, czy nie znajdzie jakiéj rady... Prośbę może podać od matki, żeby chłopca z racyi choroby zostawili... Ale znów, jaki Kaprowski, broń Boże, przed Madzią wygada się, że mnie to obchodzi!... Lepiéj już nic jemu nie mówić. At, albo to jéj jednéj taka bieda? Nic jemu nie stanie się. Świata kawał zobaczy i na człowieka wyjdzie. Baba — zawsze babą. Jak była zacierka z mlekiem, tak i została. Bywało... brzuch mię zaboli, a ona już desperuje i tak mi nogi obejmie a głowę do nich tuli, jakby ze mną razem