Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Niziny.djvu/044

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kacya kosztowała! Téj Szurkowskiéj, mój Ludwisiu, pięćdziesiąt rubli płaciłam, a jeszcze małpa ta tak dużo jadła, że niczego nastarczyć się jéj nie było można... Weźmie, bywało, i caluteńki, głęboki talerz śmietany zjé... A taka była, za pozwoleniem, świnia, że idzie, bywało, i ryje się po spiżarni... cukru rąbanego do kieszeni nabierze...
Tu głos Karolci i fortepianowe akordy umilkły.
— No, a teraz sztukę jaką zagraj... tę, co to z przekładaniem rąk... prawa ręka na lewo, to lewa na prawo...
Klawisze zaklapały znowu, struny zabrzęczały, bas huczał, wiolin piszczał i w najpatetyczniejszém miejscu kompozycyi, wybornie naśladował krzyk kogoś, kogo za włosy ciągną: „aj! aj! aj! ajajajajaj!”
Bahrewiczowa przybliżyła znowu usta do ucha kuzyna.
— Strasznie pracowite dziewczęta! Te firanki i te patarafki (podstawki), i te koszyczki, i ten abażur, same własnemi rękoma porobiły. Siedzą sobie biedaczki po całych dniach, jedna przy jedném oknie, druga przy drugiém, i dłubią... Ot, przyznam się przed tobą, Ludwisiu, jak przed księdzem na spowiedzi, że, czasem patrząc na nie, moje macierzyńskie serce krwią się zalewa... marnują się. Panny edukowane, w kącie takim... czy to może wyjść za mąż, jak się należy? czy to partya jaka stosowna znajdzie się?...
Rozmowa o przypuszczalném małżeństwie kuzy-