Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Niziny.djvu/023

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nagle przerwała. Podniosła głowę. Czarne, zapadłe, spłakane oczy błysnęły i utkwiły się w twarzy mężczyzny.
— Paniczu! Stefanku! ja na ciebie nie hniewna (nie gniewam się)... Nie przeklinała ja ciebie i przeklinać nie stanę... (nie będę)
Głos jéj znowu roztopił się we łzach.
— Lubiła ja ciebie, oj, lubiła jak swoję własną duszę... pożałuj ty mnie choć kryszkę (trochę) i Filipka mego wyratować pomóż...
Bahrewicz czuł się snadź zakłopotanym i rozrzewnionym. Z nogi na nogę przestępował, głośno sapał i ciągle mruczał:
— No i czegóż? cóż? dość już! no, dość! pomogę, poradzę się... może...
Wtém na ganku rozległ się krzyk potężny, basowy i zarazem wiolinowy. Tony bardzo nizkie wiązały się w nim z tonami nadzwyczaj wysokiemi, a jeden tylko wyraz, jedno tylko imię głosiły:
— Stefan! Ste-e-e-fan! Ste-e-efa-a-a-an!
Stefan Bahrewicz od stóp do głowy drgnął i śpiesznym, przerażonym szeptem Krystynie kilka słów cisnął:
— Zmykaj! prędzéj! żeby i ducha twego nie było!
Zmykała, ale niestety, w trwodze ucieczki nie zważała na grę świateł i cieni, sprawianą pośród dziedzińca przez oświetlone okna. Nietylko duch jéj, ale i ciało wysokie i szczupłe, strachem przygarbione,