Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 033.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

stałą cechą jej usposobienia; sama kochała się w dramatyzowaniu swej pogoni za ideałem i w niem zapewne rozkosz najwyższą znajdowała. Dla przypodobania się chwilowemu ideałowi swemu gotowa nawet była do poświęceń, jeżeli zwłaszcza spodziewała, się, że jej ofiara stanie się głośną, że o niej mówić będą w salonach, że zajaśnieje bohaterstwem choćby przez tydzień. Raz dowiedziała się, że ojciec jej ideału zachorował na ospę. Nie miał on ani żony, ani córki, ani żadnej blizkiej krewnej. Pani Luiza, pięknie i strojnie ubrana, weszła z efektem w obec zdumionych lekarzów do pokoju chorego i czuwała z troskliwością, największą aż do czasu jego ozdrowienia. Gdy jeden ze znajomych chciał czyn ten spożytkować w celu wskazania jej jakiegoś celu życia, i o siostrach miłosierdzia wspomniał, ona zbyła go ironicznym uśmiechem, dodając, że dla ludzi obcych, nieznanych jej nie potrafiłaby nigdy zdecydować się na poświęcenie.
Lubiła rozpowiadać o swoich nieszczęściach, cieszyła się, gdy znajdowała choćby pozorne uwielbienie, nie gardziła nawet lichymi pochlebcami i hojnie ich nagradzała. Skarżyła się na brak celu w życiu, a gdy doradzca jej prawny odmalował w sposób żywy ruiny pozostałe po pałacu, w którym się urodziła, jedno jej tylko na myśl przyszło: jak ruiny te malowniczo wyglądać muszą przy blasku księżyca. Szukała wzruszeń wszędzie, nawet w opowiadaniu małomiasteczkowej plotkarki o scenach z procesów kryminalnych; nie znosiła tego, gdy kto jej odsłonięciem prawdy chciał siłę wzruszeń tych osłabić.
Najzawilszy akord, najmisterniejsza linijka, najdelikatniejszy światłocień, w kompozycyach muzycznych lub malarskich zawarty, były dla niej zupełnie zrozumiałemi, ale wszelkie pojęcia naukowe, wszelki zupełnie prosty, powszedni fakt życiowy stawał przed nią w postaci sfinksa; na sfinksa tego patrzyła przez chwilę pięknemi swemi, zdumieniem rozszerzonemi oczyma, a potem wymawiała z cicha: nie rozumiem — i najlżejszego nie zadając sobie trudu, aby zrozumieć, oddalała się od niepojętej dla siebie zagadki ze smętnym uśmiechem na ustach i wzgardliwem wzruszeniem ramion. Ztąd interesa pieniężne budziły w niej wstręt ogromny; nie rozumiała ich ani odrobinę, wiedziała tylko, że musi mieć tyle a tyle, ażeby mogła uczynić zadość potrzebom umysłu swego i serca. Gdy jednego razu plenipotent jej oznajmił, że majątek jej, puszczony dzierżawą, jest zrujnowany i nie może dostarczać dawniejszego dochodu, ona wołała go posądzić o nieznajomość lub nieuczciwość, aniżeli przypuścić, że to, co było, może się już nie powtórzyć. Nie rozumiała i nie czuła, co jest zobowiązanie jakiekolwiek; sądziła, że skoro tylko dla niej staje się niedogodnem, może je za nieistniejące poczytywać. Gdy potrzeba było pieniędzy, gotowa była popełnić niesprawiedliwość, wyzyskać nieformalność kontraktu, nieformalność, której znaczenia nie pojmowała, ale, ulegając poszeptom zauszników, uważała może za podejście drugiej strony, kontraktem związanej. W takim stanie nie podobna już było prze mówić, nie tylko do jej rozumu, ale nawet do serca i sumienia.