Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 2.djvu/261

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

„Ale resztą przytomności umysłu, jaka mi w owéj chwili zostawała, poczułem, że gdybym to uczynił, popełnił-bym zbrodnią niedelikatności i zdrady zaufania; zranił-bym może duszę jéj i czystość kobiecą; na zawsze może stracił-bym możność podawania jéj dłoni przyjaznéj. Powstrzymałem się i tylko przestałem czytać, a zacząłem mówić jéj o czémś, nie wiem o czém, zdaje mi się, żem porównywał Mickiewicza ze Słowackim, że nawet powiedziałem na pamięć jakiś wesoły, dowcipny wiersz jednego czy drugiego, myśląc, że na jéj usta uśmiech wywołam. Ale ona patrzyła na mnie swemi wielkiemi zapadłemi oczyma, z tym samym wyrazem przepaścistéj jakiéjś cudownéj głębi, a gdym umilkł, znużony walką, powtórzyła raz jeszcze, jak oddalone echo: „Niewierna falo! a tak wierna!” Dokazałem tego, że w ów wieczór pożegnałem ją zupełnie takim, jakim widuje mię zawsze; uścisnąłem tylko jéj rękę i powiedziałem przyjacielskie „do widzenia”. Gdym jednak wracał do domu i gdym już wrócił, przez całą noc i nazajutrz nic więcéj nie widziałem przed sobą, jak tylko oczy jéj, wpatrzone we mnie z tym dziwnym wyrazem, którego treść zrozumiéć pragnę, a boję się... Ten wyraz jéj oczu zasłania przede mną wszystko; czytam zeń wciąż, jak z księgi, na któréj kartkach z za niepojętych znaków tryskają płomienie i łzy. Czytam w tym wyrazie jéj oczu i szał mię ogarnia, szał boleści i szczęścia, i sam zamykam oczy, bo głowa mi się zawraca, niby