Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 2.djvu/243

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

promyki słońca oświecały, perlące się na gałęziach topoli, krople deszczu. Ale nad wieczór chmury zaciągnęły całe sklepienie, deszcz począł padać coraz rzęsistszy, na świecie zrobiło się szaro i posępnie. Pomimo tego, Bolesław stał u okna swego mieszkania, ubrany jak do wyjścia, w ręku trzymał czapkę, a przed gankiem stała bryczka z założonemi końmi. Dziwne myśli roiły się mu snadź po głowie; patrzył na chmury, ciągnące pod niebem, i był bardzo smutny. Nagle zamigotało coś w zmroku pod oknami; Bolesław mógł rozpoznać, że była to postać kobieca, okryta szarą salopką, z wielką chustą narzuconą na głowę. W parę sekund potém otworzyły się drzwi, do pokoju weszła kobieta z pochyloną postacią i zdjęła z głowy okrycie. Bolesław spojrzał, wykrzyk zdziwienia wyrwał się z ust jego i rzucił się do wchodzącéj. Była to pani Niemeńska. Przemokła od deszczu, drżąca cała, zatrzymała się u drzwi, jakby nie śmiała daléj postąpić.
— Pani! — zawołał Bolesław — pani tutaj! w taką porę! pieszo!
Uścisnął ręce, które stara kobieta podała mu z cichym płaczem; troskliwie zdjąwszy z niéj zmokniętą salopkę, poprowadził przed kominek, na którym tlił się żar ciepły i posadził w wygodnym fotelu. Parę minut milczeli oboje, pani Niemeńska nie była w stanie słowa przemówić, Bolesław patrzył na nią z przerażeniem nieledwie.