Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 2.djvu/229

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jedź choć do stu tysięcy dyabłów, ale od dobra téj, która była moją narzeczoną — wara!” Ha, ha, nie wié, że już i jéj połowa porządnie zaszargana, toż podpisała ona nie jeden dokument!... — Rzucił się na krzesło i zarumieniony, wzburzony, pocierał ręką czoło.
— Coż to? — zawołał znowu — mają mię, jak waryata lub małoletniego, sekwestrować i usunąć od dowolnego rozporządzenia funduszem swoim lub żony! Ha, co za wstyd! A jednak? coż zrobię? oddać jemu tych pieniędzy nie mogę.
Trzeba jechać do ojca koniecznie, trzeba jechać. Musi mi dać czém opłacić przynajmniéj część długów, a jeśli nie da, to i nie wrócę tutaj. Niech sobie Niemenkę sekwestrują, licytują, sprzedają, i co chcą, robią. Ja będę u rodziców siedział, ojciec musi miéć sporo pieniędzy... a z żoną — z żoną rozstanę się... zdaje się, że i jéj lepiéj z tém będzie, bo ja dla niéj wcale niestworzony jestem na męża; niech znowu weźmie do siebie swoję ciotkę i siedzi z nią w Niemence, jak siedziała wprzódy, póki mnie nie złapała... a z długów, niech ją sobie Topolski ratuje... Tak, wyjadę i koniec... — Po ułożeniu stanowczego planu wyjazdu, Alexander rozjaśnił twarz, zdawało się, że kamień jakiś spadł mu z serca. Zagwizdał nawet jakąś aryetkę. Spojrzał przez okno: piérwsze tchnienie wiosenne łagodnemi blaskami zalewało widnokrąg; niebo było błękitne, po niém włóczyły się białe obłoczki; na dachu wróble świegotały na wyścigi,