Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 2.djvu/166

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wóź go do Niemenki, jak możesz najprędzéj; mnie tam znajdziesz!
To mówiąc, pochwycił czapkę i, nie zważając na mróz, panujący na dworze, wybiegł pieszo z domu.
W Niemenkowskim dworku panował ruch niezwykły, ale cichy, złożony z szelestu tłumionych głosów, smutny, tajemniczy ruch nieszczęścia. Po dziedzińcu przy świetle księżyca przesuwały się postacie sług, schodzące się, rozchodzące; ciche szepty wtórzyły skrzypowi śniegu pod stopami; w oknach domu przemykały światełka, gasły i zapalały się znowu; tu i owdzie odzywały się westchnienia.
Bolesław przebył dziedziniec niepostrzeżenie i wszedł do domu.
Drzwi pootwierane były wszędzie na oścież, tak, że z przedpokoju można już było widziéć, co się działo w słabo oświetlonéj sypialni Wincuni.
Pod ścianą, na któréj wisiał ciemny krucyfix i obraz Najświętszéj Panny w złoconych ramach, stało małe łóżeczko, a u węzgłowia umieszczona płonąca gromnica bladawe rzucała światło na leżącą śród śnieżnéj pościeli umarłą dziecinę. Rączki złożone miała na piersi, jak do modlitwy, gęste kędziory złociste opływały bledziuchną twarzyczkę, z któréj śmierć spędziła wyraz boleści i która uśmiechała się łagodnie, niby wzywając ostatniego pocałunku matki. Ale ta nie schylała się z pieszczotą nad trupem dzieciny. Wyprostowana i jakby zesztywniała w strasznym