Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 2.djvu/160

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

człowiek ostatkiem grosza nie goni, i gdyby one były w innych ręku, mógłbym jeszcze trochę poczekać. Ale Snopiński coraz więcéj długów robi, a co z tego będzie? Jak będzie miał więcéj długów, niż majątku, to moje pieniądze będą niepewne!
— Panie Szloma — rzekł Topolski — cofnij twoję urzędową prośbę, choć na jakiś czas przynajmniéj; u nich dziecko zachorowało, oni i tak bardzo pomartwieni.
Jakby w odpowiedź na te słowa Bolesława, z facyatki dał się słyszéć wybuch kilku głosów żywo rozmawiających w połączeniu ze stukiem kul bilardowych. Szloma uśmiechnął się i pogładził brodę:
— Kiedy pan mówi o ich zmartwieniu — rzekł nieco ironicznie — niech pan mówi: ona zmartwiona, nie oni... bo on tam... — I wskazał ręką na wschody, wiodące do sali.
Oczy Bolesława błysnęły gniewem, utkwiły w drzwiach od sali i stały się groźne. W piersi ozwał się stłumiony jęk oburzenia, przez chwilę stał ze spuszczoną głową, oddychając ciężko. Ale wkrótce powiódł ręką po czole i zwrócił do Szlomy twarz znowu spokojną, z głębokim tylko smutkiem w spojrzeniu.
— Panie Szloma — rzekł — gdybym posiadał potrzebną sumę, wypłacił-bym ci natychmiast dług Snopińskiego; ale w téj chwili nie mam jéj i miéć nie mogę, aż po kilku tygodniach. Czy przyjmiesz moje