Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 2.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i pomyślała: — Albo ona taka głupia, że nic nie widzi i niczego się nie domyśla, albo udaje.
Wincunia po wyjeździe sąsiadki wyszła przed zmrokiem do gaju. Schyłek dnia był jesienny, mglisty, ale ciepły, niebo było szare ale spokojne, po ziemi rozścielały się żółte liście.
Wincunia szła powoli udeptaną przez gaj ścieżką, wkoło niéj wiatr z cicha szumiał między gałęźmi bezlistnych drzew, niekiedy w oddali zakrakała wrona, albo jaka sucha gałęź oderwała się z wierzchołka brzozy i z szelestem spadała na ziemię.
Młoda kobieta wydawała się smutną i zgnębioną, głowę przechyliła na piersi i splecione ręce opuściła na suknią. Myślą porównywała własne swe spostrzeżenia i zdania ze słowami, które jéj o Alexandrze mówiła sąsiadka i zapytywała myślą: byłyż-by one prawdą? Alexander kochankiem pani Karliczowéj? we dwa lata po ślubie?
A więc nie kocha jéj i nigdy nie kochał, a jeżeli i kochał, czémże było to uczucie? A tę panią Karliczową czyliż kocha on? wszakże znał ją piérwéj i snać nic go nie ciągnęło do niéj, kiedy związał się małżeństwem z inną kobietą? A więc i tamtéj nie kocha! a jednak jasném było jak dzień, że obojga ich wiążą stosunki inne, ściślejsze, niż powszedniéj światowéj znajomości. Jakiegoż więc rodzaju stosunki te być mogą?
Zadając sobie to ostatnie pytanie, Wincunia przy-