Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 2.djvu/069

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

a w końcu rozwiązał ją słowami: ile zabraknie, tyle dopożyczę.
Marząc więc o nowym domu, krzątał się zarazem około gospodarstwa z gorączkowym zapałem, z jakim brał się z razu do wszystkiego. I w istocie udało mu się porobić z wiosną dość piękne zasiewy, a pan Jerzy, widząc to, nie posiadał się z radości. Nawet niektórzy sąsiedzi dowodzili, że z tego młodego Snopińskiego bardzo tęgi i porządny gospodarz.
Wincunia gospodarowała także, czytała i dnie bardzo prędko jéj przechodziły. Niemniéj jednak czuła ciągle, że jéj czegoś braknie, ale nie umiała sobie zdać sprawy, czego...
Harmonia ciągła panowała między nią a mężem, ale była to harmonia nie grająca, nie śpiewająca, nie mówiąca, ale tylko milcząca, albo śmiejąca się, tańcząca. Wincunia chciała niekiedy porozmawiać z mężem tak, jak to bywało niegdyś rozmawiała z piérwszym swym narzeczonym, o tych wszystkich pięknych a miłych rzeczach, do których wówczas już uśmiechało się jéj serce: o poezyi, ludziach, kraju rodzinnym, jego dziejach, świetnościach i niedolach.
Brała wtedy rękę męża i, patrząc mu w oczy, zadawała jakie pytanie, albo czyniła jakąś nad czémś uwagę; wtedy Alexander, jeżeli był w dobrym humorze, wołał ze śmiechem:
— Jakażeś ty dziś poważna, moja Wincuniu! — i albo zamykał jéj usta całusem, który łączył się ze