Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 2.djvu/063

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kała pani Niemeńska, a potém rozpoczynały się biegania, śpiewy, tańce, całowania, goście i ciągnęło się to daleko za północ, i najczęściéj Niemenka usypiała wtedy, gdy pracowici ludzie wstawali do dziennéj roboty.
I było tak pół roku. W téj epoce Alexander i Wincunia wyglądali jak student i pensyonarka na wakacyach. Ani myślą o tém, co było, ani chcą patrzéć w przyszłość: co będzie, to będzie, tymczasem kochajmy się i hulajmy!
Przez cały ten czas Wincunia ani razu nie wspominała o Topolskim: ile razy przejeżdżała mimo Topolina, odwracała głowę, jakby obawiała się, aby wspomnienie przeszłości nie zmąciło choć jednéj chwili w jéj radośnych wakacyach.
I było tak pół roku — ach, to znaczy, że potém zaczęło być inaczéj. Niestety! zaczęło być inaczéj, ale nie było jeszcze źle. Tylko trzeba było koniecznie obudzić się, przetrzéć oczy i spojrzéć na rzeczywistość, bo ciągle żyć we śnie nie podobna. Pani Niemeńska widokiem piérwszego półrocza upewniła się o szczęściu synowicy i odjechała, gdzie ją inne obowiązki, które miała jeszcze do spełnienia, wołały. Wincunia wzięła w ręce gospodarstwo domowe. Chociaż przez to proza wtrąciła się do téj czarownéj poezyi, w któréj pływała od kilku miesięcy, nie było to jéj wcale przykre, owszem rada była nawet zajęciom, które na nią spadły, bo, jak to widział sąsiad po roz-