Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 2.djvu/059

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

łunki prędko spowszednieją i sprzykrzą się; potém zaczną oni poziewać, siedząc przy sobie, potém sprzeczać się, potém kłócić, potém przestaną zupełnie do siebie mówić, a potém i patrzéć już na siebie nie zechcą, i albo rozstaną się, albo będą żyć w jednym domu, jak, nie przymierzając, kot z psem w jednym worku! Bo to widzisz waszmość cała sztuka w tém, żeby człowiek, biorąc się do czego, rozumiał, dla czego to robi i, wchodząc na jaką drogę, wiedział do jakiego celu idzie; a jak młodzi ludzie łączą się w małżeństwo, nie znając siebie i nie rozumiejąc, co to jest familia, to nie rozumieją, co robią, i nie wiedzą, do czego mają dążyć. — A gdzie niéma rozumienia roboty, tam robota kiepska, i gdzie cel niewyraźny, tam drogi błędne... — Sąsiad słuchał uważnie i niewiadomo było czy zrozumiał, czy nie zrozumiał mowy pana Tomasza, ale odtąd zaczął przy sposobności pilnie obserwować młodych Snopińskich.
Zajęła go szczególnie uwaga starego oryginała o poziewaniu młodego małżeństwa i takiém zagadaniu się serdeczném, żeby aż dało ono zapomniéć o pocałunku. Patrzał tedy raz sąsiad na Snopińskich i myślał sobie: czy zagadają się, czy ziewną? A siedzieli obok siebie i, nie zważając na liczne otaczające grono, trzymali się za ręce. Z początku zaczęli z sobą coś rozmawiać, on ją o coś zapytał i pocałował ją w rączkę, ona mu odpowiedziała i pocałowali się w usta, potém umilkli. Sąsiad patrzył ciągle i myślał sobie: