Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 2.djvu/037

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ukrył twarz w obu dłoniach i ciężko westchnął. Okropny przymus, jaki zadawał sobie przez dwie godziny, wyczerpał na chwilę jego siły. Maska obojętności, jaką z ogromnym wysiłkiem woli włożył był, opadła, i gdy ujrzał się sam, wrażliwa jego natura dopominała się o swe prawa. Dzisiejsze spotkanie wstrząsnęło całą jego istotą. Wszystkie wspomnienia odżyły w wyobraźni, wszystkie przebolałe uczucia zawrzały w sercu, odnowiły się, wzmogły. Wincunia ukazała się jemu stokroć piękniejsza, niż dawniéj, opromieniona dojrzałością ducha, który przeglądał w jéj spojrzeniu, światlejszy, wyraźniejszy, niż wprzódy, urocza smętkiem i słabością fizyczną, uwydatniającą się w jéj przezroczystéj cerze i wiotkiéj postaci. On w sercu swém nie zachował do niéj najmniejszego żalu, ale gdyby i została w niém była jaka kropla goryczy, dziś wszystko jéj przebaczył, o wszystkiém zapomniał, widział tylko, że na drodze jéj życia stało widmo nieszczęścia i czuł, że kocha ją, kocha ją więcéj jeszcze niż dawniéj, z siłą zdwojoną rozłączeniem i trwogą o jéj przyszłość, kocha ją do ostatnich granic możebności.
Duch jego ugiął się na chwilę, zbuntowany przeciwko losowi. Podniósł głowę i ukazał twarz, zalaną wyrazem boleści graniczącéj z rozpaczą. Machinalnie wpatrzył się w pismo, leżące przed nim na stole, a im dłużéj patrzał, tém świetlejszy promień rozjaśniał posępne chmury, nagromadzone na jego twarzy.