Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 2.djvu/012

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Raz tylko, gdy sanie, wjechawszy jedną stroną płozów na zaspę śniegową, przechyliły się i groziły wywrotem, kobieta krzyknęła z przestrachu, mężczyzna zwrócił się ku niéj, o ile mu na to pozwalał ogromny kołnierz futrzany i wyrzekł:
— Czegoż się obawiasz?
W głosie jego nie było bynajmniéj czułości ani troskliwości, owszem, pewna niecierpliwość.
Kobieta nie odpowiedziała.
Sanie przechyliły się jeszcze kilka razy, grożąc wywrotem, konie zaczęły płoszyć się i zbaczać z drogi.
Kobieta milczała.
Nagle konie lejcowe stanęły dęba, dyszlowe rzuciły się w bok i pociągnęły za sobą sanie, które omal się nie wywróciły.
— Pawełek! po jakiemu to wieziesz? — krzyknął mężczyzna.
Furman wstrząsnął się, jak obudzony z drzemki, poskromił konie lejcami i sanie posunęły się równiéj. Ujechali z wiorstę. Kobieta pochyliła się ku mężczyznie, o ile jéj na to pozwalał kaptur i chustka, i rzekła:
— Olesiu! zdaje mi się, że Pawełek nie jest trzeźwy.
— Przywidzenie! — odpowiedział krótko mężczyzna i otulił się lepiéj futrem.
— Czy zimno ci, Olesiu? — zapytała troskliwie kobieta. — Mężczyzna nic nie odpowiedział.
Jechali znowu w milczeniu z pół wiorsty, aż z po-